22 października 2013

61 Wracam

Gotowa. Do startu. START! Wczoraj były przygotowania a dziś ruszyłam. Pełną parą. Będzie jak dawniej. Będzie pięknie. Będzie idealnie. Nie dam się złamać i się nie poddam w tej walce. Zbyt trudno się żyje, kiedy jest się takim grubasem. Zbyt ciężko. Nie ma co ukrywać. Do roboty czas się zabrać, bo inaczej jak kiedyś mi się umrze to nie będą mogli nawet w 10 mojej trumny ze mną w środku podnieść. 
Że tak powiem...wszystko się pierdoli. Nic nie jest tak jak być powinno. Zapewne to moja wina, bo jednak za mało się staram i kiedy pojawiają się trudności to jakoś tak łatwo przychodzi mi olanie sprawy i zmiana aktywności. Wiem. Do dupy to wszystko. Ja jestem do dupy. Gówniane problemy mam... 
Nie szukam współczucia, po prostu siedzi to we mnie i rozpiernicza mnie od środka. Nie daje żyć. Nie pozwala myśleć o niczym innym tylko o tym zasranym jedzeniu- niejedzeniu. 
Obojętne to wszystko już jest mi....

8 kwietnia 2013

# 60 Więcej mnie we mnie

ot co- moje beznadziejne poczucie humoru :)
Siebie zostawiam tylko dla siebie. To, co pokazuję innym to nie ja. Myśli, słowa, uczucia, emocje zostawiam dla siebie. Chcę mieć coś swojego. Zawsze chciałam mieć "coś", o czym będę mogła mówić, że jest "moje". I zawsze tym "czymś" było właśnie to. Tylko to. Nie chciałam się dzielić tym z obawy, że ktoś mi to zabierze. Z obawy, że ktoś wykorzysta to przeciwko mnie. Że "moja siła okaże się być moją słabością". To się zmienia. A raczej zmieniać zaczyna.  Tylko... boję się. Tak bardzo się boję, że wpadnę w sidła swojej emocjonalności i uczuciowości; że sobie z tym nie poradzę. Boję się "że w te sidła łatwo wejść jak nożem w masło. Z drugiej strony uciec nie ma jak". Uciekać sama przed sobą? Bać się siebie tak bardzo, że cały swój "dobytek" schować w najgłębszych zakamarkach swojej duszy i umysłu? Brzmi to niczym z psychologicznego kryminału. Ale to nie tak. A może i tak. Ja. Zabójca własnych marzeń Morderca uczuć i emocji. Zakładam maskę nieczułości dla świata, dla samej siebie. Ale staram się. Zdejmuję częściej tę maskę. Choć to trudne. Pokazuję siebie. Mówię. Chcę żyć. Chcę być
"Chodź. Niby niechciana.
Chodź. Niezapowiedziana.
Chodź. Bez pukania"
/ Happysad- Niezapowiedziana /

6 kwietnia 2013

# 59 Postanowienie

Optymizmem to ja dziś nie tryskam. Jak jakiś wampir jestem. Gdzie bym się dziś nie pojawiła to zaraz energia spada do poziomu 0. Poszłam do koleżanki z nadzieją, że ona jakoś mnie pobudzi do jakiejkolwiek sensownej aktywności; zmobilizuje. Skończyło się ty, że mocując się ze sobą, żeby nie wyrzucić mnie za drzwi powiedziała "ja to mam w dupie takie koleżanki!". Przez "takie" miała na myśli mnie, czyli tę, która każdym słowem wbija ją w podłogę, dołuje, odbiera resztki poczucia sensowności podjętej aktywności i niszczy marzenia. Ale ja nie zrobiłam tego specjalnie. Nie będę się tłumaczyć i usprawiedliwiać, bo czuję, że się tylko pogrążyć w ten sposób mogę.

Mam nowe postanowienie. I zamierzam w nim wytrwać. Co prawda wiąże się ono z niemożliwością realizacji tego, co już wcześniej obiecałam, ale... po zrobieniu rachunku zysków i strat ; po drobnym przewartościowaniu stwierdzam, że nowe postanowienie doprowadzi mnie do tego, co jest dla mnie WAŻNIEJSZE (na tę chwilę). 
Więc...postanowione. 
Misja: powrót do stanu sprzed 50 dni
Czas realizacji: 7-25 kwietnia



3 kwietnia 2013

# 58 Duchy przeszłości

Chciałby Człowiek zapomnieć to wszystko, co było. Zaczyna od nowa, ale to, co było, ciągle wraca. W pamięci, w różnych zachowaniach. I choćby Człowiek starał się z wszystkich sił to nie da się nie spoglądać za siebie. Zbudował sobie Człowiek mur wokół siebie Żeby nic nie przypominało. Żeby nic nie prowokowało. Żeby uwolnić się od przeszłości. Żeby nie czuć. Żeby nie być ranionym. Ale końcem końców zbudował sobie więzienie. Chciał być wolny a sam się uwięził. Cóż…  Niby z więzienia wyszedł, ale więźniem czuje się dalej. Przyzwyczajenie? Poczucie bezpieczeństwa? I nienawidzi siebie. Będąc za tymi murami duchy przeszłości nie miały do Człowieka odstępu. Teraz jest inaczej. Boi się Człowiek. Bardzo się boi. Że sobie nie poradzi. Że za dużo. Że zostanie sam. Że uczucia nie są dobre. Że łzy to oznaka słabości. I nienawidzi siebie, kiedy mimo wielkich starań i nieustannej wewnętrznej walki upada, wraca do przeszłości, ogląda się za siebie i nie może przestać myśleć o tym, co było i jak bardzo to jest bolesne. Tak jakby ten ból stał się nieodłączną częścią życia. Jakby był on jak tlen. Niezbędny.  W tym więzieniu ból to było jedyne coś, co sprawiało, że Człowiek czuł, że jeszcze żyje. I boi się Człowiek zrobić krok na przód. I boi się zbliżyć do kogoś. Pozwolić się poznać. Tak bardzo, że czasem tak fizycznie czuje, jak wszystko się w nim kurczy i krzyczy, że nie można nikomu pozwolić się do siebie zbliżyć.
Wzmocnił swą aktywność w ostatnim czasie schiz na punkcie wyglądu i wagi. Chyba jakieś głupie poczucie winy się w Człowieku zrodziło. Że smutki zajada czekoladą albo ciastkami. Że nie ćwiczy. Że leży w łóżku albo przed telewizorem i ćwiczy mięśnie kciuka przełączając kanały w telewizji. I czuje się Człowiek taki brzydki i niedoskonały. I chciałby być piękny. Tak po cichutku sobie marzy o tym, że przyjdzie czas, że będzie piękny i że będzie mógł założyć sukienkę i nie będzie się wstydził. Że nie będzie siedział tak, żeby zasłonić swój wielki brzuch. I nawet Człowiek postanowił sobie w Wielkim Poście jeść trzy posiłki dziennie. Takie zadanie na 40 dni. Trudne do wykonania. Ale poradził sobie z nim Człowiek. I się cieszy, bo to było ważne. Bo Człowiek walczy z tym problemem. Ale też bardzo trudno jest się jednak z tego cieszyć, bo 5 kg więcej to nie jest powód do zadowolenia. 5 kg w 40 dni…I nie może Człowiek patrzeć w lustro. I nie umie spojrzeć sobie w oczy.A tak bardzo chce być piękny.

1 kwietnia 2013

# 57 "Oto czynię wszystko nowe" Ap 21,5

Szukałam jakiś czas odpowiednich słów na to, by opowiedzieć o tym, co się dzieje- ale nie znalazłam. Wszystko odwraca, wszystko przewraca; wszystkiemu nadaje właściwe miejsce. Się zmienia. Dzieje się. Staje się. Nowe... Nowe życie. Daje. Czyni.Ostatnie czterdzieści dni to był trudny czas. Pracowity. Bardzo pracowity. Dotykaliśmy tych miejsc, których dotykać nie chciałam; które starałam się schować przed całym światem a przede wszystkim samą sobą. Trudne to. Nowe. Koniec i początek.
I fajnie, kiedy okazuje się, że Człowiek nie jest sam i od momentu, kiedy choć troszeczkę zaczyna wierzyć w to, że Ktoś  jest bez względu na wszystko , zaczyna dostrzegać tę obecność wszędzie. Gdzie się nie ruszy, tam okazuje się, że nie jest sam :).
I kusi, żeby usunąć stąd to wszystko, co napisane zostało do tej pory, ale nie. Bo to moje. Bo "jeżeli jesteś zraniony i zdecydujesz się powierzyć swoją ranę Bogu, On jej nie zamknie. Oczyści ją, zaleje oliwą, ale zostawi otwartą. Po to, żeby z niej rozlała się miłość dla innych. Tak było w końcu z Jego ranami". 

15 lutego 2013

# 56 Serce z kamienia

moje serce
zachwycam się
Jak człowiek ma za dużo wolnego czasu to za dużo zaczyna mędrkować i zazwyczaj kończy się to wielkim dołem. W tym kontekście myślę, że ważną informacją jest to, że mam ferie. Jeszcze tydzień. Dopiero minął jeden Dzień Nic Nie Robienia, a ja już swój stan mogę określić jako zły. Tak jakoś depresyjnie jest. Przez weekend byłam z Magdaleną w Trzebnicy. To był dobry czas. Doszło do mnie jak wiele wysiłku mnie kosztuje to, żeby być "normalnym" człowiekiem i żeby ktoś nie dostał szału przebywając ze mną. Mam w sobie takie "coś" co wyprowadza z równowagi. Dotarło do mnie również to, jak bardzo w siebie nie wierzę. Jak bardzo siebie nie kocham i jaki ból mi to sprawia. Mówili "... teraz    zachwyć się nad tym, co zrobiłaś". Zachwycić się. Ale nie ma nad czym. Ale nie można zachwycać się czymś, co nie wyszło. Ale po co się zachwycać- przecież to takie głupie. Mówili "zabierz ode mnie serce z kamienia i daj mi serce z ciała". Ja też mówiłam. "Serce z kamienia" to to, które kochać siebie nie potrafi a tym samym pełne jest żalu, nienawiści do drugiego człowieka. Trudne to jest. Kochać siebie Akceptować. Przyjąć z tymi wszystkimi niedoskonałościami. Jak przyjąć mam siebie samą jeżeli inni mnie nie przyjmują. Nawet, a zwłaszcza ci, którzy powinni bez względu na wszystko, z miłości matczynej swej... Trudno jest się odłączyć od tego i iść dalej przez życie nie myśląc o tym, że jest ktoś- najważniejszy w moim życiu- kto nie kocha, bo nie spełniam oczekiwań, bo nie jestem spełnieniem marzeń, bo musiała poświęcić dla mnie kawałek swojego życia, bo może miała inne plany a ja się pojawiłam i wszystko popsułam. Bo może sama nigdy nie doświadczyła...  Ja na szczęście doświadczyłam. Ile mogłam, tyle wzięłam. Od Innych Ważnych. Miłość jest podstawą. Kiedy będę mieć swoje dzieci to będę je kochać zawsze. Bez względu na to, czy są grzeczne czy rozrabiają Bez względu na to, czy i jak często będą błądzić i upadać... Kochać. Wczoraj w filmie, który oglądałam, padły mądre słowa "Nie mamy wpływu na życie naszych najbliższych ani na nasze własne, ale po to jesteśmy sobie bliscy, żeby w trudnych chwilach, po upadku, być ze sobą, przeżywać to razem, pomagać sobie przez to przejść". 

4 lutego 2013

# 55 Motywacja

w drodze do celu (ja, sierpień 2011)


Słowa, które stały się dla mnie motywacją do działania usłyszałam dziś w ... Kościele. Ojciec w czasie kazania powiedział dwie bardzo ważne dla mnie rzeczy. Po pierwsze, człowiek jest zdecydowanie bardziej miłosierny i łaskawy w stosunku do siebie niż do innych ludzi i po drugie- to, co mamy zmieniać, zmieniajmy już dziś; od zaraz i bez wymówek a nie od jutra. Oczywiście ojciec mówiąc to z pewnością miał na myśli bardziej wzniosłe idee i cele niż natychmiastowe zastosowanie drastycznej diety bądź głodówki , na przykład nawrócenie, pojednanie z Bogiem, bycie lepszym człowiekiem... Choć i te wzniosłe działania odbywają się małymi kroczkami w codzienności a nie że "czary mary! bęc! jesteś nawrócony!".
Jako że człowiek myśli obrazami, w głowie mej pojawiły się sceny z filmów o grubasach które oglądaliśmy jakiś czas temu na zajęciach z pedagogiki leczniczej.Swoją drogą zastanawiam się nad tym czy pozwolenie swoim myślom na taką swobodę nie jest grzechem. Może powinnam je ogarnąć i sprawić by wróciły na właściwy tor... Wracając do tematu filmu. Pani doktor z którą zajęcia się odbywały wyrażała całą sobą głębokie współczucie dla bohaterów tego filmu dokumentalnego. Ludzie ci ważyli po 200, 300, 400 i więcej kilogramów. Wypłakiwali morza łez i opowiadali o swoim tragicznym życiu. Sami sobie są winni. W momencie, kiedy ktoś wyjeżdża na obóz którego celem jest schudnięcie i w czasie pobytu na nim, w chwili kiedy nikt nie ma nad nim kontroli, obżera się jak prosiak wszystkim co mu wpadnie w ręce to przepraszam bardzo... gdzie tu miejsce na współczucie? Współczuję ci, bo nie umiesz nad sobą pracować i żresz wszystko, co zobaczą twoje oczy. Współczuję ci, bo tak sobie rozepchałeś żołądek, że jest on niczym worek bez dna i żeby do mózgu dotarła informacja, że jedzenia już wystarczy to musi tam wpaść tona tego żarcia. Współczuję ci, bo chociaż dorosły jesteś już to jak dziecko się zachowujesz które chowa się przed rodzicami, kiedy chce narozrabiać. Współczuję ci, bo masz tyle tłuszczu, że nawet w sklepie dla puszystych nie możesz nic dla siebie kupić do ubrania...Współczuję ci, bo byłeś tak zajęty żarciem, że nawet nie zauważyłeś kiedy z 50 kilogramów zrobiło się 150... Nie! Nie współczuję ci!
Oczywiście pomijam sytuacje kiedy otyłość jest wynikiem długotrwałej choroby np. cukrzycy czy problemów z tarczycą bądź różnych abberacji chromosomalnych.
Puentą tego posta miało być to że od dziś koniec z wymówkami, usprawiedliwianiem swojego obżarstwa, koniec z miłosierdziem i łaskawością dla siebie. No i na tym zakończę ten obszerny wywód.

1 lutego 2013

# 54 Prezencik

W prezencie urodzinowym dostanę dwóję do indeksu. Miło. Już nie mogę się doczekać. To będzie sądny dzień. Już widzę, jak ta ceremonia będzie wyglądała. Czerwonym dywanem idę niosąc w ręku indeks otwarty na stronie z wpisanym przedmiotem "Dydaktyka ogólna". Zgromadzony tłum przybyły z różnych stron świata również celem zdobycia wpisu Jaśnie Wielmożnego Pana Doktora , śpiewa mi "sto lat, sto lat...". Podchodzę. Składam Indeks na biurku. Z trudem powstrzymuję napływające do oczu łzy. Przyjmę to z honorem. Dostaję 2. Tłum milknie. "Sto lat..." staje się coraz cichsze. Zapada mrok. Pan Doktor zadaje pytanie "kiedy Droga Pani widzimy się na poprawce?". Oblewa mnie zimny pot. Ciarki przechodzą po plecach. Odpowiadam "Na poprawce wolałabym nie, ale jak Pan chce możemy iść na kawę. Lubi Pan kawę?". Robiąc z siebie kretynkę liczę na to, że może skruszę to serce z kamienia; że może jednak będzie 3...
Ciąg dalszy już 7 lutego.
Zapraszam na Wielki Finał!

31 stycznia 2013

# 53 Kryzys

Kryzys psychiczno-emocjonalny. Są łzy. Jest uczucie bezradności i beznadziejności. Jest chęć rozpierniczenia wszystko, co znajduje się w zasięgu ręki. Jest również ogromne pragnienie tego, by wszyscy zniknęli i żebym została sama ze sobą a jednocześnie wielka potrzeba tego, żeby był ktoś, do kogo będę mogła się przytulić i kto powie, że będzie dobrze. Już wczoraj było źle, a dziś jest ... tragicznie. Ale tak wewnętrznie, bo na zewnątrz staram się jak mogę. Pozorne przystosowanie. Tak się w człowieku zbiera i zbiera to wszystko aż przychodzi moment, kiedy jest już tego za dużo; kiedy się przelewa i wtedy wystarczy jeden drobny impuls, jedno drgnięcie i wszystko się wali, wszystko leci. Tak było i teraz. Jeden impuls.
Kryzys. A może ten kryzys to wcale nie kryzys. Może to naturalna reakcja? Może tak ma właśnie być? Taka kolej rzeczy?
Od tej chwili nic do jedzenia nie kupuję. Jem to, co mam. Jak się skończy to będzie dobrze. To wtedy nie będę jeść, bo nie będę mieć co. Koniec z obżarstwem!!! Koniec. Definitywny koniec. Nie będę tłumaczyć się nauką, sesją ani innym wymysłem. Już styczeń się kończy. Niebawem wiosna a ja wyglądam jak słoń. Koniec tego! I mimo, że mam dola wielkiego to się nie dam. Na pewno poprawi mi się nastrój jak poczuję się lżej.

30 stycznia 2013

# 52 Sesja i dieta

Sesja i dieta. Dwa pojęcia, które się wykluczają. Sesja równa się nauce a dieta żarciu mniej lub wcale. W sumie to ani nauki ani żarcia mniej. Za to człowiek ciągle zmęczony się czuje, boli go głowa. Wyrzuca sobie, że się nie uczy a powinien, ale na samą myśl o nauce nagle okazuje się, że właśnie...boli głowa, boli kręgosłup, boli nerka, ślepa kiszka... Tyle rzeczy trzeba zrobić i okazuje się, że na naukę nie ma czasu. Student nie ma czasu na naukę. Wyrzuca sobie człowiek, że nie trzyma się diety; że wpiernicza jak prosiak wszystko, co da się zjeść. Ale nie robi jednocześnie nic , żeby ten proces autodestrukcji zatrzymać. Sesja to czas, w którym robi się jednocześnie nic i wszystko. Sesja to czas samych paradoksów. Chciałam tutaj pięknie wpleść pojęcie antynomii, ale nie do końca jeszcze czuję się kompetentna do objaśniania tego typu zjawisk :). Może za jakiś czas. Kiedy wreszcie student zacznie się uczyć, przejdzie na dietę a sesja się skończy.

26 stycznia 2013

# 51 Deutsch ist mein Leben

Na jednym z for internetowych użytkownik napisał " zastanawiam się nad tym, żeby rzucić naukę (studia) i iść do seminarium". Napisał to wczoraj. Chłopak jest studentem. Sesja tuż tuż. W sumie to właściwe myśli ze właściwym czasie. Ja to podczas każdej sesji zastanawiam się nad tym, czy nie rzucić tych studiów i uporczywie wtedy powraca do mnie myśl, że te studia to nie moja droga.... Potem sesja się kończy a ja nadal studiuję z tym, że semestr wyżej :). O seminarium nie myślałam- tak w ramach wszelkiego rodzaju sprostowań.
Tymczasem zanurzam się w lekturze podręcznika do gramatyki języka niemieckiego. Ich liebe Deutsch und ich kann mir nicht vorstellen ein Leben ohne ihn! Das ist alles, was ich mÖchte zu diesem Thema sagen. Von heute schreibe ich Posts in deutscher Sprache. Das ist ein Witz! :)

24 stycznia 2013

# 50 Ja i przedszkolaki

z moimi dzieciaczkami :*
Wczorajsza wizyta w przedszkolu z oddziałami integracyjnymi to było świetne doświadczenie. Pomijając fakt, że koleżanka, co była ze mną w parze łaziła za mną krok w kok jak cień, a jak dzieci zajmowały się sobą, to mówiła "doba, chodźmy juz, co tu będziemy robić?". Dla mnie sama możliwość obserwacji była czymś wspaniałym, bo przecież teraz na co dzień nie spędzam za wiele czasu z dzieciakami.Chociaż na obserwacji się nie skończyło.
Marcik wlazł mi na kolana przy pierwszej lepszej okazji. Panie wychowawczynie były zaskoczone, bo Marcik nie jest zbyt chętna do kontaktów z obcymi ludźmi. Zaraz przykleiła się Tosia i zaczęła bawić moimi włosami i mówiła, że też mają w przedszkolu panią Jowitę i że jest fajna i zauważyła, że mam w kieszeni chusteczki (dzieci to wszystko zauważą) no i powiedziałam, że to dlatego że mam katar na co Tosia stwierdziła, że też ma ogromny katar (jakoś nie zauważyłam, no ale to nic). Adaś opowiadał mi o tym, że jego kapeć, który tak naprawdę nie jest kapciem tylko jakąś torpedą , ma mnóstwo guziczków, pokazywał mi je nawet. Ach ta bujna wyobraźnia. Wiktor chciał pokazać swoją męskość i opowiadał mi o tym, jak inni chłopcy płakali na początku swojej przygody z miejscem zwanym przedszkolem. Michał ciągle się przytulał do mnie.
Ingomar to malutki słodziutki chłopczyk z zespołem Downa, poza tym, że jak gdzieś szliśmy to trzymałam go za rękę to nie złapałam z nim kontaktu. Za to z Pawełkiem , drugim chłopcem z zespołem Downa udało mi się nawiązać relację. W sali podchodził do mnie z dystansem. Przyszedł do przedszkola a tu niespodzianka- jakaś obca pani. Ja się nie narzucałam. Ale jak wyszliśmy na indywidualne zajęcia to jakoś od razu udało nam się nić porozumienia znaleć. Pawełek to najbardziej kontaktowe i samodzielne dziecko z zaburzeniem w tej grupie. Ingomar towarzyski, Marcik samodzielna ale wyobcowana; unika kontaktu wzrokowego i sama nie zainicjuje rozmowy i nic nie powie. Co nie zmienia faktu, że wszystkie są kochane. Jeszcze był Krzyś z  z grupy 4. Specyficzna grupa. Grupa praktycznie samych chłopców rozrabiaków. Krzyś rzucił mi się pod nogi kiedy szlam po korytarzu po czym wstał, podał rękę i z gracją powiedział "Krzyś jestem". Przedstawiłam sie również i z uśmiechem powiedziałam, żeby łobuziak wracał do swojej grupy.
To na pewno nie była moja ostatnia wizyta w tym miejscu.

22 stycznia 2013

# 49 Jęcząco- marudząco

Zaliczyć biomedykę na 4 czytając a w sumie to przeglądając notatki 15 minut przed kolokwium- to potrafię tylko ja. 19/25 pkt. Zaliczyć media w edukacji mając 3 punkty w sytuacji gdy babeczka ustala próg zaliczenia od 3,5 pkt- to tez tylko ja potrafię :). Z socjologii edukacji mam 14 a zaliczenie od 16,25 - tu muszę trochę z siebie dać, ale tylko troszeczkę. Reszta jest niegodna uwagi. We czwartek będzie jeden z gorszych dni w tym miesiącu chociaż, jak piszą dziś w naszej wrocławskiej gazetce 'Metro"- naukowcy poslugując się specjalnym wzorem wyliczyli, że dziś wypada najgorszy dzień w roku. Oprócz tego, że pogoda okropna to nic innego strasznego mnie nie spotkało. No i nic się nie chce- ale ten stan utrzymuje się już u mnie długo. Permanentne lenistwo. Jak to kolega napisał należy mi się stypendium Ministra Lenistwa :). Wracając do czwartku- koło z psychiatrii. Niby test wyboru, ale szczerze trochę się boję- chociaz mam zamiar się pouczyć. Jak się normalnie na studiach nie uczę, tak teraz sie pouczę. Później będą już tylko egzaminy. Ufam, że obejdzie się bez zbędnych komplikacji. Głęboko w to wierzę. Dziś będę sie chwalić 4 zdobytą tak niewielkim wysiłkiem.  Chociaż..przypomniałam sobie. Jedna rzecz mnie dziś bardzo poirytowała, a w zasadzie dwie. Dobra. Tyle z narzekania. Mam tez okropny katar. Zwlekłam sie z łóżka godzinę wcześniej, bo miał być próba taka zaplanowana do tego przedstawienia, ale jej nie było. Przyszłam, a wszyscy siedzieli i gadali i dupie Maryny. Dobrze, że się nie spinałam i zjadłam sobie śniadanko i wypiłam herbatkę na spokojnie i pojechałam tramwajem o 9 chociaż o 9 to miałam już być w Instytucie.
Juz naprawdę nie narzekam.

18 stycznia 2013

# 48 Chroba

Nie myślałam o swojej chorobie jako o czymś, co może być wielkim utrudnieniem; przeszkodą w mieniu takiego życia, o jakim marzę. Z wyjątkiem pierwszych kilku miesięcy od diagnozy i mocno uwiadaczniających się objawów występujących z dużą częstotliwością. Wtedy to utrudniało mi życie. Nic nie można było normalnie zrobić, bo ciągle obawa, że coś mi się stanie. Trochę więcej emocji, trochę więcej wysiłku, trochę za mało snu... Jeżeli coś nie było jak w zegarku to mogłam być pewna na 100%, że będzie problem. Ale z czasem, kiedy leki zaczęły działać tak, jak powinny i wszystko się względnie unormowało to przestałam o tym myśleć. Przyzwyczaiłam się do pewnego trybu życia. Z niektórymi rzeczami sie pogodziłam- nie pójdę sama na basen, nie będę uprawiać sportów ekstremalnych... Ale nie myślałam, że taka diagnoza ma znaczenie; ma tak ogromne znaczenie.
***
Czasem czuję się bezradna. Tak bardzo, że łzy same cisną mi się do oczu i nie umiem ich powstrzymać. Ten czas, kiedy tak wiele się działo w moim życiu i tak dużo czasu spędzałam w szpitalu to był bardzo trudny czas. Ostatnio też ze zdrowiem nie najlepiej. Coś się zadziało. Coś znów nie działa tak, jak powinno. I znowu strach nieustanny przed tym, żeby nic mi się nie stało, a jak już ma się dziać to tak, zeby nikt nie był tego świadkiem.

16 stycznia 2013

# 47 "Jowita, uwierz w siebie"- motyw przewodni weekendu

Rozchwianie totalne; niemoc taka, jakiej dawno nie było. Po prostu brak chęci na cokolwiek. Brak siły. Czuję się jak jakiś wrak człowieka. To wszystko pewnie dlatego, że gdzieś w środku, ale naprawdę bardzo głęboko, chyba jednak trochę się stresuję tymi zaliczeniami, sesją. Sama sobie się dziwię, bo raczej do wszystkiego mam podejście "niech sie dzieje wola nieba... z nią się zawsze zgadzac trzeba" a tu teraz "niech się dzieje wola nieba, zgodzę się, ale pod warunkiem, że mi sie spodoba". Chyba coś ze mną nie tak się dzieje. Chyba coś się we mnie w środku poprzestawiało. Nie wiem. Nie będę się analizować, bo zawsze jak sama sobie robię różnego rodzaju testy i przykładam sie do różnych kryteriów różnych zaburzeń to zazwyczaj udaje mi sie je u siebie zdiagnozować. Jakie to szczęście, że człowiek po diagnoze na papierku musi udać się do specjalisty :).
***
Weekend spędzony w Małuszynie. Zawsze dobrze się tam czuję. Taki domek jakby. Chociaż Marianowo nie jest złe. Trudne to. "Jowita, uwierz troszkę w siebie":)- motyw przewodni minionego weekendu. Jowita śpiewała psalmy na mszach (bez uprzedniego przygotowania rzecz jasna :)), mówiła przy "obcych" o tym, co myśli i czuje, nawet udzielała wywiadu do gazety :). Starała się z wszystkich sił być normalnym człowiekiem. Ufa, że się udało i nikomu z nią źle nie było. Mogłaby to powtórzyć w niedługim czasie. Może po egzaminach się uda.
***
Wystarczyło raz pozwolić wrócić na troszkę dłużej myśli o tym, że jest mnie za dużo i na dobre myśl ta zamieszkała w mojej głowie. Znów nie umiem się jej pozbyć. Staram się nie jeść. Jak jem to mam wyrzuty sumienia, że przyczyniam się do tego, że będę coraz grubsza i niszczę to, co udało mi sie osiągnąć ciezka pracą. Błędne kolo. Ale mimo wszystko, mimo absurdalności sytuacji, chcę być chuda.

# 46 Poniedziałkowy rytuał

ja i uśmiech numer 2!
Chyba nie jestem człowiekiem pracy. Na pewno nie jestem takim typem. Jak mam coś do zrobienia to żyć mi się odechciewa. Tak już mam, że jak coś muszę to mi się nie chce i mam ogromne wewnętrzne opory przed zrobieniem tego, ale jak nie muszę to robię, wbrew pozorom, bardzo dużo :).
Dzisiaj w rozmowie pół żartem pół serio padły ważne pytania. Podstawowe pytania poruszające fundamentalne kwestie. Odpowiedzi nie padły na nie wszystkie, ale refleksja trwa. Więc spokojnie- przyjdzie czas, kiedy znajdą się odpowiedzi na te pytania.
W Marianowie spokój. Wczoraj wieczorem miało miejsce moje ulubione cotygodniowe wydarzenie, które stało się już swego rodzaju rytuałem:). Lubię to! I chociaż wydaje się to śmieszne to cały tydzień czekam zawsze na poniedziałek wieczór. I mogę wtedy sie wygadać i mogę mówić o rzeczach ważnych i tych mniej ważnych i z sensem i bez sensu i sobie mogę porobić głupie miny i się trochę durnowato pozachowywać. I bardzo lubię ten czas.

11 stycznia 2013

# 45 Do roboty bo koniec semestru tuż tuż

Bieg czasu to doprawdy zadziwiające zjawisko. Kiedy kompletnie nic nie miałam do roboty konstruktywnego-  żadnych wymagać na uczelni, żadnych kolokwiów... Wtedy czas leciał bardzo powoli. Każda minuta wydawała się godziną a godzina wiecznością. Dotrwać do wieczora było trudno. Teraz, kiedy zaczął się czas kolokwiów, oddawania prac zaliczeniowych, odrabiania jakiś nieobecności, egzaminów to nagle czasu brak. Dzień wydaje się zbyt krótki, nawet jeżeli człowiek wstanie o 7 rano to ani się nie obejrzy a tu już ciemno za oknem. Patrzy na zegarek 18. Wydaje mu się, że minęło pół godziny a tu 22.Dziwne.
Znalazłam temat pracy na media w edukacji. "Wpływ mediów na rozwój duchowy, społeczny i cielesny dzieci i młodzieży". Pofatygowałam się dziś do biblioteki pedagogicznej po trzy książki, które w niewielkim stopniu ale poruszają tę tematykę. Jutro pójdę znów i będę poszukiwać materiałów dalej. W zasadzie to mogłabym całą pracę napisać tak o, z głowy, bo ja jestem dobra w te klocki. Co to dla mnie 5 stron pisania na dość przyjemny temat. Problem w tym, że babeczka zażyczyła sobie przypisy i zaleciła a może raczej nakazała skorzystać z co najmniej czterech pozycji z  literatury. Ale spokojnie- do wtorku dam radę. W sumie to ufam, że w piątek popołudniu juz skończę zmaganie się z tą pracą. Zatem ambitny plan na jutro- zacząć pisać tę pracę.
Rano mam zamiar pofatygować się na wykład na 8:30. Swoją drogą, kto taki mądry był, że w czwartek z rana mam w planie zaoferował wykład, który jest moim jedynym zajęcim na uczelni w tym dniu. Nie byłam na nim jezcze ani razu, ale okazało się, że zaliczenie jest na podstawie list obecności. Jestem bodajże na dwóch. Chyba musze coś z tym zrobić. Idę jutro zapytać babki, co :).

7 stycznia 2013

# 44 Tomasz a Kempis to mądry facet

Dwa dni głodówki za mną. W zasadzie trzy. Dziś było trudno. Bardzo trudno- ale tylko rano. Obudziłam się o 8 przynaglona koniecznością udania się w ustronne miejsce w celu oddania tego, co na każdy możliwy sposób chciało ze mnie wyjść. Oczyszczenie na maxa! Ręce mi się trzęsły jak u paralityka, calutka mokra, odruch wymiotny i do tego ta jakże najbardziej naturalna droga wydalania odpadów z organizmu... To było trudne doświadczenie. Ale na szczęście w miarę szybko się w tej kwestii ogarnęłam.
Odkąd w piątek o 11:15 skończyłam zajęcia na uczelni to przyznam się szczerze, że NIC konstruktywnego nie robiłam. Powtarzałam nieustannie, że jest weekend, a ja w weekend uczyć się nie mam zamiaru. Jedyne, co można byłoby uznać za coś, co miało sens było zrobienie brzuszków wczoraj (dziś nie dałam rady ze względu na poranne doświadczenia) i poszperanie w internecie celem znalezienia ciekawego tematu na prace kontrolną z mediów w edukacji. Tyle z działań mych w ten weekend. No i na Mszy św. byłam ale też się nie wysiliłam za bardzo, bo poszłam na msze do Duszpasterstwa w Marianowie :).
Szkoda, że są na świecie tacy ludzie, którzy tak szybko oceniają i mierzą zawsze tylko swoja miarą a na dodatek uważają, że są obiektywni, a to, co mówią i myślą to jest jedyna prawda. Szkoda...
Taka mądrość życiowa, co to nawet zapisałam ja sobie w telefonie i powiesiłam nad biurkiem- podzielę się nią i tu:
Nie sądź pochopnie cudzych słów i postępków, nie mieszaj się do tego, czego ci nie zlecono, a nie zaznasz wcale niepokoju albo go umniejszysz. / Tomasz a Kempis

5 stycznia 2013

# 43 Skłamalam

Nowy rok 2013. Święta za mną. Sylwester za mną. Z jednej strony ciesze się, że ten czas rozleniwienia minął a z drugiej trochę szkoda, że trzeba wrócić do rzeczywistości. Święta minęły spokojnie. Bez fajerwerków. Dobrze, bo tak miało być. Takie były moje oczekiwania. Sylwester też udany. Miło, wesoło, sympatycznie. Nawet powiedziałabym, że spokojnie :). Nie było totalnego ochlejstwa. Jedzonko, picie, trochę tańca i zabawy. W TV Sylwester z dwójką albo Polsatem. Dobrze było.
Wróciłam do Wrocławia. To jest mój dom. Marianowo. Jak wracałam z Kielc to uświadomiłam sobie to, co ciągle mówiłam, pisałam "wracam do domku". W sumie chyba dobrze, że tak czuję. Dobrze mieć dom. Nadal mam fazę na punkcie swojego wyglądu. To mi nie minie. Nigdy. Chociaż wiem, że to chore. Przepraszam tych wszystkich, którzy się o mnie martwią i z troski o mnie mówią mi że jestem głupia, pojebana, że do psychologa itp. a ja ich nie słucham. Przepraszam, ale nie posłucham. Chce być ładna. Chcę móc siebie zaakceptować i pokochać i wiem, że jest to możliwe tylko wtedy, kiedy będę mieć tych kilka kilogramów mniej. W sumie byłam blisko swojego celu. Zabrakło mi 3 kg. Teraz zaczynam od początku. Mija drugi dzień głodówki. Już prawie połowa za mną. Wytrwam. Do 11 stycznia 45 kg będzie jak nic. Wierzę w to głęboko.
Skłamałam. Chociaż odpowiedziałam konkretnie na konkretne pytanie
-masz co jeść?
-tak
Bo mam. W lodówce śledzie, jogurt, serek. W szafce chleb, makaron, kostka rosołowa, słoik z czekoladą, kaszka dla dzieci. Jest co jeść. Ale pod tym pytaniem kryło się zapewne to, czy mam co jeść po to, żeby to zjeść- czy jem, czy nie będę głodna itp. Wiem o tym. Więc to, co powiedziałam to chyba kłamstwo.