29 grudnia 2009

#26 Świadomości- zawsze i wszędzie

Świadomość to naprawdę fajny stan. Tylko czasem boli, ale wydaje mi się, że lepiej żeby bolało, niż kiedy się nie pamięta tego, co się robiło.  Bardziej wkurzające jest to, że się nie pamięta i dostaje się sms’y o dosyć niezrozumiałej treści, albo telefony typu „cześć, pamiętasz mnie?…” a ja wtedy odpowiadam „yYy…nie?”.
Nie. Nieważne. Kłamałam. Tak tylko napisałam. Ja tak wcale nie myślę. Napisałam tak, żeby samą siebie spróbować oszukać, że ja jestem „porządna”. Nie. Nie jestem. I co z tego?
…ale telefony i sms’y są naprawdę irytujące.
Zmienię numer telefonu, bo ten, co mam teraz, wpadł  w zbyt wiele niepowołanych rąk. Dosyć mam świrów, debili, kretynów, obłąkańców…Dosyć mam desperatów, co dzwonią, bo czują się samotni o 3 nad ranem. Dosyć mam takich, co piszą „cześć, co porabiasz?” o 4:24. Dosyć mam tych, co mają mój numer niewiadomo skąd i chcą sie umawiać…Dosyć! Kurwa, dosyć!
Jebać się. Ja nie jestem telefon zaufania, błękitna linia, czy pomoc niedoszłym samobójcom…
Nie! Nie ma takiej opcji. Jak mi zapłacisz, to może…może będę pocieszycielem strapionych, zbawicielem świata. Może będę na każde twoje zawołanie. Może…

25 listopada 2009

#25 Dominanta kompozycyjna- nienawiść

Nienawidzę! Nie myślałam, że można kogoś aż tak bardzo nienawidzić, jak ja jego. Na samą myśl o nim żołądek mi się kurczy, krew szybciej pulsuje w całym ciele. I na pewno nie dlatego, że wyzwala we mnie tak wiele pozytywnych emocji. Wręcz przeciwnie. I na dodatek brzydzę się nim. Jak tylko na mnie patrzy, to mi się niedobrze robi. Wydłubałabym mu oczy, żeby na mnie nie patrzył. Ucięła mu ręce, żeby przypadkiem mnie nie dotknął. Odrąbała nogi, żeby nie mógł do mnie przyjść.
Ta nienawiść jest tym większa, że powiedział coś, co sprawiło, że nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. I nie dlatego, że było to tak bardzo ambitne, tylko dlatego, że było takie prymitywne, że chyba bardziej się nie da. Powiedział mi, że wolą jego ojca było to, żebyśmy byli parą. Nie rozumiem, jak można użyć tego jako karty przetargowej. Jak może mi wyrzucać, że ja nie chcę spełnić woli jego ojca? Czy ten człowiek jest normalny ( to raczej pytanie retoryczne jest)?Tylko mnie źle nie zrozumcie. Bo jak o tym teraz pisze to się wydaje takie „normalne”, ale w rzeczywistości to były okropne jatki. Biorąc pod uwagę okoliczności, w jakich mi to powiedział, wszystkie słowa, które stanowiły otoczkę do tego jakże twórczego przesłania i cel, jaki chciał uzyskać, było to największe świństwo, jakie mógł zrobić.  Nie miał argumentów przemawiających na jego korzyść w tym, żebyśmy byli parą, a bardzo mu zależy na tym, żeby mieć taką „rzecz”, która będzie zaspokajała jego potrzeby (wszelkiego rodzaju), wiedział, że ja lubiłam jego ojca, więc użył takiego argumentu.
Nie wiedziałam, że moje szczęście ma zależeć od czyjegoś testamentu. Jestem ubezwłasnowolniona? Chyba nie. Ja jestem w pełni władzy umysłowej i nie mam zamiaru pakować się w takie totalne gówno, jakim byłoby życie z nim. Nie chcę mieć męża, który będzie przepijał pieniądze, które zarobi (albo, co gorsze, ja zarobię). Nie chcę, żeby moje dzieci miały ojca alkoholika. Wystarczy, że ja wiem, jak to jest…
Moje życie jest pełne różnych emocji. To taka niepowtarzalna mieszanka, której dominantą kompozycyjną od jakiegoś czasu jest nienawiść.

23 lipca 2009

#23 Dziecięca niewinność

Tak.
Mam w sobie dużo z tej dziecięcej naiwności.
Mam w sobie dużo z dziecka.
Chcę być dzieckiem.
Mogę?
Ponoć nie daję ludziom szansy. Ponoć przekreślam. Tak mi dzisiaj powiedziano. A dlaczego? Bo nie chcę mieć żadnego  kontaktu z A. o którym pisałam notkę wcześniej, bo mu powiedziałam, że niszczy mi życie.
22 lip 2009
Bo chyba nikt nie chce funkcjonować na co dzień z kimś, kto się na tobie będzie wyżywał, kto będzie jakieś swoje frustracje, nerwy itp. itd. przerzucał na Ciebie…
Ja mam dosyć swoich świrów.

I z nimi muszę sobie poradzić.

I świry innych nie są mi do szczęścia potrzebne.

Zwłaszcza, kiedy ktoś bardzo chce mnie w nie wciągnąć.
I wcale go go nie przekreśliłam. Tzn. tak, ale tylko jako ewentualnego kandydata na mojego męża/chłopaka. Bo jako człowiek to niech sobie żyje, niech mu Bóg błogosławi i szczęścia mu życzę na nowej drodze życia. Mając tylko nadzieję, że już nigdy nie będę mieć z nim nic wspólnego i bardzo współczując kolejnej dziewczynie, która padnie jego ofiarą.

…Fajnie być dzieckiem.

23 czerwca 2009

#22 Genetycznie nienormalny. Genetycznie patologiczny

Nie pisałam. Przepraszam. W sumie to lepiej dla Was i dla mnie też. Bo ja zostałabym nawet w sieci oskarżona o demoralizację, a Wy zostalibyście zdemoralizowani. Dlatego, dla dobra swojego i innych, czasem warto pewne kwestie przemilczeć.
Ludzie są zabawni.Ludzie są śmieszni. Ludzie są żałośni. On jest żałosny. On jest genetycznie nienormalny. Nie można z tym nic zrobić. A ja nie mam zamiaru poświecić swojego szczęścia dla takiej niedoróbki. Żeby jeszcze coś z siebie dawał. Coś. Cokolwiek…Ale nie…bo po co, prawda? Nauczył się od życia tylko brać. Nauczył się, że jest panem wszystkich i wszystkiego i wychodzi  z założenia, że jemu się należy.
A:Spotkamy się dzisiaj?
Ja:Po co?
A:Pójdziemy na bro^
Ja:Po co?
A:No…porozmawiamy.
Ja:Przecież rozmawiamy. Browar jest ci do tego niezbędny? Będziesz rozmawiał z browarem, czy ze mną?
A:No przecież, że z Tobą, ale Ty chyba nie chcesz się spotkać.
Ja:Po czym wnosisz?Powiedziałam Ci, że nie chcę się spotkać? Powiedziałam?!
A:No nie powiedziałaś, ale tak wywnioskowałem.
Ja:To źle wywnioskowałeś, jak widać wyciąganie wniosków to nie jest Twoja mocna strona. Z resztą widać to po całym Twoim gównianym życiu.Ty pewnie nawet nie wiesz o czym ja mówię…
A:No jakbyś zgadła- nie wiem.Każdy popełnia błędy…
Ja:Dla Ciebie fakt, że KAŻDY popełnia błędy jest usprawiedliwieniem i durnym wytłumaczeniem. Usprawiedliwiasz się sam przed sobą, a tłumaczysz przede mną.Ale popełnić błąd to nie jest żadna sztuka. Sztuką jest umieć wyciągnąć wnioski i tworzyć coś nowego/lepszego, korzystając z doświadczenia i dobrych wniosków. Ty nie stworzysz nigdy nic lepszego, bo już nie umiesz racjonalnie myśleć.Twoje szare komórki zostały spalone przez zielone i upite wódką.I już nie wrócisz im życia. Twój mózg jest upośledzony i w związku z tym, wszystko, co będziesz robił, będzie upośledzone. Nie wyciągniesz dobrych wniosków i nie skorzystasz z doświadczenia, bo to, co robisz, robisz zawsze po alkoholu albo innym gównie. I nie mów mi, że to nie Twoja wina, że to przez ojca, że w domu nie jest ciekawie- ja to wiem, rozumiem nawet lepiej niż ci się wydaje, ale to jest Twoje życie i Ty musisz się z nim zmierzyć,a  nie ono z Tobą.
A:Dzięki za szczerą wypowiedź. Powiedziałaś to, co myślisz. Nie mogę się za to gniewać. Kocham Cię bardzo. To spotkamy się dzisiaj?
Normalne? Chyba nie.

Patologia
fajne słowo.

31 maja 2009

#20 Chemia miłości

Miłość jest jak narkotyk. To jest udowodnione naukowo. Kiedy jest się zakochanym, w mózgu wytwarzane są endorfiny. Są one pochodnymi opium. Opium jest substancją otrzymywaną w wyniku wysuszenia soku mlecznego z niedojrzałych makówek maku lekarskiego. Endorfiny to „wewnętrzne morfiny”, a tak bardziej poetycko to „hormony szczęścia”. Jakie działanie ma morfina? Sprawdźcie ( oczywiście mam na myśli to, żebyście przeczytali gdzieś. Żeby nie było, że kogoś do czegoś namawiam). W każdym razie, endorfiny to taki nasz wewnętrzny narkotyk, który ma działanie niemalże identyczne jak morfina. I teraz, mówiąc o miłości, można się posługiwać takimi wyrazami jak:uzależnienie, głód, detoks…Chociaż jest to trochę mało romantyczne.
Jak to jest kiedy bierze się narkotyki często i regularnie, a potem się je odstawia? O tym na pewno uczą Was w szkole- nawet w podstawówce, więc nie będę się wysilać. Uczucia związane z „zerwaniem” z ukochaną osobą są porównywalne właśnie ze stanem „głodu narkotykowego”. Skręca od środka, boli, kurczy się…Chaos i zamęt w głowie…Chce się po prostu nie być, zniknąć, umrzeć…Dlatego nienawidzę się zakochiwać…Nienawidzę, bo to taki nierozłączny zestaw. Nie można kupić tego osobno. Nie ma miłości bez cierpienia i bólu. Ale to nie ja…to chemia…I w świetle tego postu, czar i magia miłości nabierają nowego sensu…Miłość nie jest już tajemniczą siłą, o której rozprawiają poeci. Jest reakcją chemiczną.
 
 Można pisać romantyczne wiersze o reakcjach chemicznych?

24 maja 2009

#17 Przepraszam, że nie jestem

Znowu ten sam błąd.
To tak, jakbym wiedziała, że wkładając ręce w ogień się poparzę, a i tak tam je pchała.
Genialne…
Dobre jest chociaż to, że wiem, że nie ja pierwsza i nie ostatnia tak właśnie czynię.
Tym się pocieszam.

Nawet trudno to nazwać naiwnością.
Bo ja wiedziałam, w co się pakuję.
To była nadzieja, ogromna nadzieje, że pomogę i obiektowi moich uczuć i sobie samej.
Nie wyszło.
Nie jestem psychoterapeutą.
Nie jestem lekarzem.
Nie jestem cudotwórcą.
Przepraszam, że nie jestem.

8 maja 2009

#16 To wszystko wina hormonów!

Chodzę naładowana jak atom. Nie mam się na kim powyżywać. Szukam chętnego, który dałby się sponiewierać, abym mogła dać upust moim nerwom.
Ktoś chętny?
Mój stan jest tragiczny.
Jestem w tak wielkiej desperacji, że sama szukam zaczepki po to, aby móc się z kimś pokłócić, a w niektórych wypadkach dochodzi nawet i do rękoczynów.
Hmm…
Nastolatki tak mają?
Kobiety tak mają?

pewnie to wszystko wina hormonów tak
to na pewno ich wina

19 kwietnia 2009

#15 Od użalania do działania

Czuję w sobie nicość, która zżera mnie od środka. Pustka.
Od rana staram się ją zapełnić.
Pochłonęłam już tyle kalorii, że nawet nie chcę liczyć, bo chyba bym umarła z rozpaczy- jak mogłam tyle zjeść ?!

Chęć zmian, bez możliwości zmian. kiepska sprawa.
Nie no, dobra, nie będę dramatyzować. Czasem mnie ponosi i niepotrzebnie wprowadzam dramatyczny nastrój. :) Nie jestem w aż tak bardzo tragicznej sytuacji, aczkolwiek elementy tragizmu na pewno by się znalazły. :)
Minął już etap zaprzeczenia.
Niedopuszczania do siebie myśli, że nie jest w porządku; że mam problemy, że nie umiem sobie sama poradzić
Są jakieś możliwości, tylko ja ich w tej chwili nie widzę.
Narazie jestem na etapie użalania się nad sobą.
Nie rozważam możliwości jakichkolwiek zmian, bo to końcowa faza etapu użalania się, który przechodzi w bunt.

Lubię się buntować.
W związku z tym, ten etap trwa u mnie trochę dłużej.
Bunt przeciw wszystkim i wszystkiemu.
Nieuzasadniony. Bezpodstawny. Taki o, dla zasady…
…a za niedługo przejdę do działania…

13 kwietnia 2009

#14 Chieć nie znaczy móc

Chciałabym,
 żeby zjawił się ktoś, najlepiej Książę na białym rumaku , i zabrał mnie gdzieś daleko stąd. Gdzieś, gdzie mogłabym zacząć wszystko od początku. Gdzieś,  gdzie nikogo bym nie znała i nikt nie znałby mnie. Gdzie mogłabym być tym, kim naprawdę chcę być, a nie tym, za kogo mnie wszyscy uważają.
Chciałabym…W tym wypadku powiedzenie „chcieć to móc” się nie sprawdza.
Mam plany. I mimo, że wiem, jaki ze mnie pechowiec i jak bardzo rzadko wychodzi mi to, co sobie zaplanuję, to mam  nadzieję, że to mi się uda. Będę tu gnić aż do matury. Po maturze wyjadę gdzieś- gdziekolwiek. To nie gra roli gdzie.
Będę pracować.
Będę studiować.
Będę niezależna.
Chciałabym, żeby w moim życiu było też miejsce dla A. bo bardzo mi na nim zależy.
Chciałabym, żeby nam się ułożyło.
Chciałabym…
…ale co z tego.

Moje „chcenie” mnie nie motywuje, bo jednak górę nad pięknymi marzeniami bierze codzienność, która mnie przygniata, która sprawia, że czasem nawet marzyć się odechciewa…

11 kwietnia 2009

#13 Bo dobry sposób to podstawa

Relacja między dziewczyną i chłopakiem bez uczuć? Tylko jakaś tam namiętność, może pożądanie i tylko tyle- nic więcej. Taki układ jest nierealny. Może tylko na krótką metę, bo później wszystko zaczyna się sypać.
Myślałam, że tak można; że tak będzie łatwiej.
Życie bez miłości byłoby o wiele prostsze. Wniosek z tego taki, że aby nie cierpieć trzeba wyrzec się miłości. A że człowiek nie jest w stanie funkcjonować „normalnie” nie wchodząc w relacje z innymi ludźmi; bliższe, dalsze, ale wszystkie mające na celu to samo; bliskość drugiej osoby, to życie bez miłości-cierpienia nie jest możliwe.
Wczorajszy wieczór pokazał mi, że nie da się nie angażować z uczuciami i emocjami; że nie da się być jak typowe zwierzątka; że nasz mózg nie jest w stanie aż tak bardzo prymitywnie się zachowywać i daje znać o tym, że coś jest nie tak…
Nienawidzę, kiedy ktoś mną manipuluje, kiedy próbuje coś wymusić na mnie strasząc, że coś sobie zrobi, jak ja nie spełnię jego oczekiwań. Jak dla mnie takie zachowanie nie jest oznaką tego, jak mu bardzo na mnie zależy, tylko tego, że jest jeszcze dzieckiem…
  Pokłóciliśmy się ostatnio wieczorem. Popłakałam się przez niego, bo zrobił dużo rzeczy, których nie powinien był robić.  Na drugi dzień chciał porozmawiać. Spotkaliśmy się, ale mimo, że t on chciał rozmawiać to tak naprawdę nie miał mi nic konkretnego do powiedzenia…a szkoda. Ja trochę źle zaczęłam rozmowę, bo wzięło mnie na „wypominki”, on się tylko wkurzył na mnie i zaczął się mnie czepiać o wszystko…zmieniłam więc taktykę. Powiedziałam co mi nie pasuje, powiedziałam co bym chciała, żeby się zmieniło i dałam czas na zastanowienie…
Co z tego wyjdzie nie wiem…

5 kwietnia 2009

#12 Dobrze, nieźle- mogło być gorzej

Chyba nastąpiło jakieś przewartościowanie we mnie.
Dobrze, źle? Nie wiem…
Mi jest dobrze, a może raczej- nie jest źle. Ale wszystkim wkoło to przeszkadza, wszyscy mówią, że to nie jest dobre. Może mają rację. Może jestem egoistka, która myśli tylko o sobie i o tym, żeby mi było dobrze…Dzisiaj niedziela Męki Pańskiej, za tydzień Zmartwychwstanie, a ja u spowiedzi jeszcze nie byłam…
Nie spieszy mi się nawet…
Coś jest nie tak…
Zmieniło się…
…wszystko wokół,
…wszyscy wokół,
…ja.
a może ja się wcale nie zmieniłam, może ja zawsze taka byłam, a teraz po prostu są sposobności, żeby to wszystko ze mnie wyszło.
Nie wiem.
Pomieszało się.

8 marca 2009

#11 Bańka. Rachunek zysków i strat. Pewność siebie i inne

Dawno mnie tu nie było.
Przepraszam.

Usłyszałam teorię „bańki”. Ciekawa sprawa.
Każdy ma taką bańkę- granicę, do której pozwala się komuś zbliżyć bardziej lub mniej. Granica ta jest różna dla różnych ludzi.
To chyba logiczne…
Każdy ma swoje 30 cm (ponoć), które pozostawia dla siebie i kiedy ktoś, kto nie powinien, zbliży się bliżej, to czuje się niepewnie.

Moja bańka chyba nie istnieje.
Dobrze? Źle?
Trudno powiedzieć…
Chociaż, jak zaczęłam się ostatnio zastanawiać nad tym, co mi przyniósł taki sposób życia; kiedy zrobiłam rachunek zysków i strat, to wyszłam na ogromny minus, ale chyba nie żałuję tego wszystkiego, co sprawiło, że ten minus powstał.
Może to paradoks…
Jak można nie żałować największych głupot popełnionych w swoim życiu…
Żałować- nie żałuję, ale wyrzuty sumienia mam i to ogromne.
Z nimi nie wygram, więc nie walczę…
8 marca….

Pisze mi kolega „wszystkiego naj…z okazji Dnia Kobiet”

a mądra ja do niego „nawzajem”.

tak chyba umiem tylko ja. :)
Tak w ogóle to notka Marioli dała mi do myślenia.
„Lata mijają”

racja
a wraz z tymi latami ucieka moja pewność.
Pewność tego, co wydawało się być tak na 100%.
Szkoda…im więcej mam lat tym więcej wątpliwości…

I płakać mi się chce, z byle powodu…




7 lutego 2009

#10 Takiej to ze świecą szukać

Nieodwzajemniona nienawiść bardziej boli niż nieodwzajemniona miłość…

Coś zabolało; ktoś zranił..znowu sprawił, że do oczu napłynęły mi łzy. Powiedziałam coś dla mnie ważnego i wcale nie w formie żartu. Powiedziałam o swojej rodzinie szczerze; najszczerzej i najprościej jak potrafię. A było to dla mnie bardzo trudne. Powiedziałam to „przyjaciółce” a w zamian usłyszałam słowa pocieszenia ” Jak to czytałam to myślałam, że padnę ze śmiechu”.
Takiej przyjaciółki to ze świecą szukać…

18 stycznia 2009

#09 Głupota poplaca

Ten świat dziwnie jest poukładany. Nigdy chyba się do tego nie przystosuję i zawsze będę przez to cierpieć, ale cóż…takie jest życie. Niesprawiedliwość ogromna jest na tym świecie. Nad tymi, którzy nie są zbyt inteligentni i nie mają szczególnych zdolności przyswajania wiedzy; nad tymi, którzy do liceum dostali się, bo wypłakali u nauczycieli  w gimnazjum oceny celujące; nad tymi, którzy są tak sprytni, że ciągną do przodu, bo przyczepili się do swoich mądrych znajomych…nauczyciele w szkole się litują. I chociaż patrzą z żalem na to, jaka głupota się szerzy wśród polskiej młodzieży to jednak (właśnie chyba z litości) wstawiają pozytywne oceny. Natomiast ludziom inteligentnym rzuca się kłody pod nogi na każdym kroku. Dlaczego? Chyba przez sam fakt, że są inteligentni. Bo co, od debila się nie wymaga, bo jest za głupi, a od inteligentnego się wymaga za dużo…a potem się ktoś dziwi, że ludzie są tacy a nie inni, a ponoć pokończyli dobre szkoły…
Nie jestem wcale nieskromna, bo po pierwsze to znam swoją wartość i wiem na co mnie stać i tylko przez własne lenistwo nie wykorzystuje tego, co mi los dał, tak w pełni. Po drugie to ludzie wokół ciągle powtarzają, że taka inteligentna dziewczynka – to trzeba wymagać.

Tak. Trzeba wymagać. A może tak: „Jak chcesz wymagać od innych, to najpierw wymagaj od siebie”. Nie chcę być materiałem do realizacji niespełnionych ambicji…
Kiedy byłam mała. Miałam może 4 latka. Moja ciocia wzięła mnie na kolana. Posadziła tak twarzą do siebie i zapytała: „Jowita, chciałabyś być taka jak ciocia?”, a ja na to odpowiedziałam: „Tak, ale nie chciałabym mieć takiego nochala”. Ciocia wtedy wzięła mnie tak ostentacyjnie postawiła na ziemię i od tamtej pory ma do mnie jakiś uraz.
No cóż…ciocia ma naprawdę okropny nos :) .
Szkoda tylko, że nie wierzą we mnie ci, na których mi najbardziej zależy…
I czasem żałuję, że urodziłam się inteligentna i w miarę spostrzegawcza (ale tylko czasem).

I wiecie co mnie boli?
To, że jak ktoś, kto jest taki sobie inteligentny np. taka różowa lalka Barbie, co nie pójdzie do szkoły, bo jej gumki do włosów do butów nie pasują, powie albo zrobi coś niewłaściwego to ludzie powiedzą spokojnie i z taką miłością w głosie „Tak się nie robi/ nie mówi…” a jak ktoś, kto jest uważany za inteligentnego, bo albo w rzeczywistości taki  jest, albo stwarza świetnie pozory, to zaraz pretensje, awantury…krzyki.

I to jest sprawiedliwość…

3 stycznia 2009

#08 Nie przepraszaj tylko wstań

Zaczął się kolejny rok…
Mój 18…
Jak ten czas szybko leci…

Byłam mała to wydawało mi się, że do osiemnastki to będę czekać wieczność, a ostatnich kilka lat zleciało nawet nie wiem kiedy.

W ogóle wiele rzeczy mi umknęło; wiele chwil przeciekło ot tak, między palcami…z mojej winy.
Ale teraz już tak nie będzie…

Nie chcę, aby moje życie toczyło się beze mnie. Bo był czas, kiedy tak właśnie było – kiedy nie do końca byłam świadoma zbyt wielu zdarzeń z moim udziałem.

Nie chcę już przepuszczać życia między palcami…Nie chcę uciekać…

***
Schowałam się między ławkami, żeby nikt mnie nie znalazł; żeby nikt nie widział jak płaczę. Chciałam być dyskretna; nie chciałam, żeby ktoś podszedł i powiedział: „a może porozmawiać?” – nie wyszło. Ale to chyba tylko dlatego, że zbyt głośno płakałam…a może to moje łzy były zbyt ciężkie i usłyszała jak spadają na podłogę…W każdym razie podeszła, a ja dalej siedziałam, nawet głowy nie podniosłam…
– płaczesz?
- nie widzisz…
– dlaczego?
- bo jestem idiotką…
– dlaczego?
- bo znowu zrobiłam źle…bo znowu upadłam…
– tylko idioci upadają?
- nie, tylko idioci upadają zanim zdążą się dobrze wyprostować po poprzednim upadku…i tylko idioci potykają się o własne nogi, albo czubek nosa...
– ale tylko mądry człowiek jest w stanie zdać sobie z tego sprawę…
- weź ty się  tak nie wymądrzaj i daj mi spokój!
– ja też wiele razy upadam, chociaż wydawać by się mogło, że taki ktoś jak ja nie może upaść…
- przepraszam…(i całkiem się rozkleiłam)
- nie przepraszaj tylko wstań…