31 stycznia 2013

# 53 Kryzys

Kryzys psychiczno-emocjonalny. Są łzy. Jest uczucie bezradności i beznadziejności. Jest chęć rozpierniczenia wszystko, co znajduje się w zasięgu ręki. Jest również ogromne pragnienie tego, by wszyscy zniknęli i żebym została sama ze sobą a jednocześnie wielka potrzeba tego, żeby był ktoś, do kogo będę mogła się przytulić i kto powie, że będzie dobrze. Już wczoraj było źle, a dziś jest ... tragicznie. Ale tak wewnętrznie, bo na zewnątrz staram się jak mogę. Pozorne przystosowanie. Tak się w człowieku zbiera i zbiera to wszystko aż przychodzi moment, kiedy jest już tego za dużo; kiedy się przelewa i wtedy wystarczy jeden drobny impuls, jedno drgnięcie i wszystko się wali, wszystko leci. Tak było i teraz. Jeden impuls.
Kryzys. A może ten kryzys to wcale nie kryzys. Może to naturalna reakcja? Może tak ma właśnie być? Taka kolej rzeczy?
Od tej chwili nic do jedzenia nie kupuję. Jem to, co mam. Jak się skończy to będzie dobrze. To wtedy nie będę jeść, bo nie będę mieć co. Koniec z obżarstwem!!! Koniec. Definitywny koniec. Nie będę tłumaczyć się nauką, sesją ani innym wymysłem. Już styczeń się kończy. Niebawem wiosna a ja wyglądam jak słoń. Koniec tego! I mimo, że mam dola wielkiego to się nie dam. Na pewno poprawi mi się nastrój jak poczuję się lżej.

30 stycznia 2013

# 52 Sesja i dieta

Sesja i dieta. Dwa pojęcia, które się wykluczają. Sesja równa się nauce a dieta żarciu mniej lub wcale. W sumie to ani nauki ani żarcia mniej. Za to człowiek ciągle zmęczony się czuje, boli go głowa. Wyrzuca sobie, że się nie uczy a powinien, ale na samą myśl o nauce nagle okazuje się, że właśnie...boli głowa, boli kręgosłup, boli nerka, ślepa kiszka... Tyle rzeczy trzeba zrobić i okazuje się, że na naukę nie ma czasu. Student nie ma czasu na naukę. Wyrzuca sobie człowiek, że nie trzyma się diety; że wpiernicza jak prosiak wszystko, co da się zjeść. Ale nie robi jednocześnie nic , żeby ten proces autodestrukcji zatrzymać. Sesja to czas, w którym robi się jednocześnie nic i wszystko. Sesja to czas samych paradoksów. Chciałam tutaj pięknie wpleść pojęcie antynomii, ale nie do końca jeszcze czuję się kompetentna do objaśniania tego typu zjawisk :). Może za jakiś czas. Kiedy wreszcie student zacznie się uczyć, przejdzie na dietę a sesja się skończy.

26 stycznia 2013

# 51 Deutsch ist mein Leben

Na jednym z for internetowych użytkownik napisał " zastanawiam się nad tym, żeby rzucić naukę (studia) i iść do seminarium". Napisał to wczoraj. Chłopak jest studentem. Sesja tuż tuż. W sumie to właściwe myśli ze właściwym czasie. Ja to podczas każdej sesji zastanawiam się nad tym, czy nie rzucić tych studiów i uporczywie wtedy powraca do mnie myśl, że te studia to nie moja droga.... Potem sesja się kończy a ja nadal studiuję z tym, że semestr wyżej :). O seminarium nie myślałam- tak w ramach wszelkiego rodzaju sprostowań.
Tymczasem zanurzam się w lekturze podręcznika do gramatyki języka niemieckiego. Ich liebe Deutsch und ich kann mir nicht vorstellen ein Leben ohne ihn! Das ist alles, was ich mÖchte zu diesem Thema sagen. Von heute schreibe ich Posts in deutscher Sprache. Das ist ein Witz! :)

24 stycznia 2013

# 50 Ja i przedszkolaki

z moimi dzieciaczkami :*
Wczorajsza wizyta w przedszkolu z oddziałami integracyjnymi to było świetne doświadczenie. Pomijając fakt, że koleżanka, co była ze mną w parze łaziła za mną krok w kok jak cień, a jak dzieci zajmowały się sobą, to mówiła "doba, chodźmy juz, co tu będziemy robić?". Dla mnie sama możliwość obserwacji była czymś wspaniałym, bo przecież teraz na co dzień nie spędzam za wiele czasu z dzieciakami.Chociaż na obserwacji się nie skończyło.
Marcik wlazł mi na kolana przy pierwszej lepszej okazji. Panie wychowawczynie były zaskoczone, bo Marcik nie jest zbyt chętna do kontaktów z obcymi ludźmi. Zaraz przykleiła się Tosia i zaczęła bawić moimi włosami i mówiła, że też mają w przedszkolu panią Jowitę i że jest fajna i zauważyła, że mam w kieszeni chusteczki (dzieci to wszystko zauważą) no i powiedziałam, że to dlatego że mam katar na co Tosia stwierdziła, że też ma ogromny katar (jakoś nie zauważyłam, no ale to nic). Adaś opowiadał mi o tym, że jego kapeć, który tak naprawdę nie jest kapciem tylko jakąś torpedą , ma mnóstwo guziczków, pokazywał mi je nawet. Ach ta bujna wyobraźnia. Wiktor chciał pokazać swoją męskość i opowiadał mi o tym, jak inni chłopcy płakali na początku swojej przygody z miejscem zwanym przedszkolem. Michał ciągle się przytulał do mnie.
Ingomar to malutki słodziutki chłopczyk z zespołem Downa, poza tym, że jak gdzieś szliśmy to trzymałam go za rękę to nie złapałam z nim kontaktu. Za to z Pawełkiem , drugim chłopcem z zespołem Downa udało mi się nawiązać relację. W sali podchodził do mnie z dystansem. Przyszedł do przedszkola a tu niespodzianka- jakaś obca pani. Ja się nie narzucałam. Ale jak wyszliśmy na indywidualne zajęcia to jakoś od razu udało nam się nić porozumienia znaleć. Pawełek to najbardziej kontaktowe i samodzielne dziecko z zaburzeniem w tej grupie. Ingomar towarzyski, Marcik samodzielna ale wyobcowana; unika kontaktu wzrokowego i sama nie zainicjuje rozmowy i nic nie powie. Co nie zmienia faktu, że wszystkie są kochane. Jeszcze był Krzyś z  z grupy 4. Specyficzna grupa. Grupa praktycznie samych chłopców rozrabiaków. Krzyś rzucił mi się pod nogi kiedy szlam po korytarzu po czym wstał, podał rękę i z gracją powiedział "Krzyś jestem". Przedstawiłam sie również i z uśmiechem powiedziałam, żeby łobuziak wracał do swojej grupy.
To na pewno nie była moja ostatnia wizyta w tym miejscu.

22 stycznia 2013

# 49 Jęcząco- marudząco

Zaliczyć biomedykę na 4 czytając a w sumie to przeglądając notatki 15 minut przed kolokwium- to potrafię tylko ja. 19/25 pkt. Zaliczyć media w edukacji mając 3 punkty w sytuacji gdy babeczka ustala próg zaliczenia od 3,5 pkt- to tez tylko ja potrafię :). Z socjologii edukacji mam 14 a zaliczenie od 16,25 - tu muszę trochę z siebie dać, ale tylko troszeczkę. Reszta jest niegodna uwagi. We czwartek będzie jeden z gorszych dni w tym miesiącu chociaż, jak piszą dziś w naszej wrocławskiej gazetce 'Metro"- naukowcy poslugując się specjalnym wzorem wyliczyli, że dziś wypada najgorszy dzień w roku. Oprócz tego, że pogoda okropna to nic innego strasznego mnie nie spotkało. No i nic się nie chce- ale ten stan utrzymuje się już u mnie długo. Permanentne lenistwo. Jak to kolega napisał należy mi się stypendium Ministra Lenistwa :). Wracając do czwartku- koło z psychiatrii. Niby test wyboru, ale szczerze trochę się boję- chociaz mam zamiar się pouczyć. Jak się normalnie na studiach nie uczę, tak teraz sie pouczę. Później będą już tylko egzaminy. Ufam, że obejdzie się bez zbędnych komplikacji. Głęboko w to wierzę. Dziś będę sie chwalić 4 zdobytą tak niewielkim wysiłkiem.  Chociaż..przypomniałam sobie. Jedna rzecz mnie dziś bardzo poirytowała, a w zasadzie dwie. Dobra. Tyle z narzekania. Mam tez okropny katar. Zwlekłam sie z łóżka godzinę wcześniej, bo miał być próba taka zaplanowana do tego przedstawienia, ale jej nie było. Przyszłam, a wszyscy siedzieli i gadali i dupie Maryny. Dobrze, że się nie spinałam i zjadłam sobie śniadanko i wypiłam herbatkę na spokojnie i pojechałam tramwajem o 9 chociaż o 9 to miałam już być w Instytucie.
Juz naprawdę nie narzekam.

18 stycznia 2013

# 48 Chroba

Nie myślałam o swojej chorobie jako o czymś, co może być wielkim utrudnieniem; przeszkodą w mieniu takiego życia, o jakim marzę. Z wyjątkiem pierwszych kilku miesięcy od diagnozy i mocno uwiadaczniających się objawów występujących z dużą częstotliwością. Wtedy to utrudniało mi życie. Nic nie można było normalnie zrobić, bo ciągle obawa, że coś mi się stanie. Trochę więcej emocji, trochę więcej wysiłku, trochę za mało snu... Jeżeli coś nie było jak w zegarku to mogłam być pewna na 100%, że będzie problem. Ale z czasem, kiedy leki zaczęły działać tak, jak powinny i wszystko się względnie unormowało to przestałam o tym myśleć. Przyzwyczaiłam się do pewnego trybu życia. Z niektórymi rzeczami sie pogodziłam- nie pójdę sama na basen, nie będę uprawiać sportów ekstremalnych... Ale nie myślałam, że taka diagnoza ma znaczenie; ma tak ogromne znaczenie.
***
Czasem czuję się bezradna. Tak bardzo, że łzy same cisną mi się do oczu i nie umiem ich powstrzymać. Ten czas, kiedy tak wiele się działo w moim życiu i tak dużo czasu spędzałam w szpitalu to był bardzo trudny czas. Ostatnio też ze zdrowiem nie najlepiej. Coś się zadziało. Coś znów nie działa tak, jak powinno. I znowu strach nieustanny przed tym, żeby nic mi się nie stało, a jak już ma się dziać to tak, zeby nikt nie był tego świadkiem.

16 stycznia 2013

# 47 "Jowita, uwierz w siebie"- motyw przewodni weekendu

Rozchwianie totalne; niemoc taka, jakiej dawno nie było. Po prostu brak chęci na cokolwiek. Brak siły. Czuję się jak jakiś wrak człowieka. To wszystko pewnie dlatego, że gdzieś w środku, ale naprawdę bardzo głęboko, chyba jednak trochę się stresuję tymi zaliczeniami, sesją. Sama sobie się dziwię, bo raczej do wszystkiego mam podejście "niech sie dzieje wola nieba... z nią się zawsze zgadzac trzeba" a tu teraz "niech się dzieje wola nieba, zgodzę się, ale pod warunkiem, że mi sie spodoba". Chyba coś ze mną nie tak się dzieje. Chyba coś się we mnie w środku poprzestawiało. Nie wiem. Nie będę się analizować, bo zawsze jak sama sobie robię różnego rodzaju testy i przykładam sie do różnych kryteriów różnych zaburzeń to zazwyczaj udaje mi sie je u siebie zdiagnozować. Jakie to szczęście, że człowiek po diagnoze na papierku musi udać się do specjalisty :).
***
Weekend spędzony w Małuszynie. Zawsze dobrze się tam czuję. Taki domek jakby. Chociaż Marianowo nie jest złe. Trudne to. "Jowita, uwierz troszkę w siebie":)- motyw przewodni minionego weekendu. Jowita śpiewała psalmy na mszach (bez uprzedniego przygotowania rzecz jasna :)), mówiła przy "obcych" o tym, co myśli i czuje, nawet udzielała wywiadu do gazety :). Starała się z wszystkich sił być normalnym człowiekiem. Ufa, że się udało i nikomu z nią źle nie było. Mogłaby to powtórzyć w niedługim czasie. Może po egzaminach się uda.
***
Wystarczyło raz pozwolić wrócić na troszkę dłużej myśli o tym, że jest mnie za dużo i na dobre myśl ta zamieszkała w mojej głowie. Znów nie umiem się jej pozbyć. Staram się nie jeść. Jak jem to mam wyrzuty sumienia, że przyczyniam się do tego, że będę coraz grubsza i niszczę to, co udało mi sie osiągnąć ciezka pracą. Błędne kolo. Ale mimo wszystko, mimo absurdalności sytuacji, chcę być chuda.

# 46 Poniedziałkowy rytuał

ja i uśmiech numer 2!
Chyba nie jestem człowiekiem pracy. Na pewno nie jestem takim typem. Jak mam coś do zrobienia to żyć mi się odechciewa. Tak już mam, że jak coś muszę to mi się nie chce i mam ogromne wewnętrzne opory przed zrobieniem tego, ale jak nie muszę to robię, wbrew pozorom, bardzo dużo :).
Dzisiaj w rozmowie pół żartem pół serio padły ważne pytania. Podstawowe pytania poruszające fundamentalne kwestie. Odpowiedzi nie padły na nie wszystkie, ale refleksja trwa. Więc spokojnie- przyjdzie czas, kiedy znajdą się odpowiedzi na te pytania.
W Marianowie spokój. Wczoraj wieczorem miało miejsce moje ulubione cotygodniowe wydarzenie, które stało się już swego rodzaju rytuałem:). Lubię to! I chociaż wydaje się to śmieszne to cały tydzień czekam zawsze na poniedziałek wieczór. I mogę wtedy sie wygadać i mogę mówić o rzeczach ważnych i tych mniej ważnych i z sensem i bez sensu i sobie mogę porobić głupie miny i się trochę durnowato pozachowywać. I bardzo lubię ten czas.

11 stycznia 2013

# 45 Do roboty bo koniec semestru tuż tuż

Bieg czasu to doprawdy zadziwiające zjawisko. Kiedy kompletnie nic nie miałam do roboty konstruktywnego-  żadnych wymagać na uczelni, żadnych kolokwiów... Wtedy czas leciał bardzo powoli. Każda minuta wydawała się godziną a godzina wiecznością. Dotrwać do wieczora było trudno. Teraz, kiedy zaczął się czas kolokwiów, oddawania prac zaliczeniowych, odrabiania jakiś nieobecności, egzaminów to nagle czasu brak. Dzień wydaje się zbyt krótki, nawet jeżeli człowiek wstanie o 7 rano to ani się nie obejrzy a tu już ciemno za oknem. Patrzy na zegarek 18. Wydaje mu się, że minęło pół godziny a tu 22.Dziwne.
Znalazłam temat pracy na media w edukacji. "Wpływ mediów na rozwój duchowy, społeczny i cielesny dzieci i młodzieży". Pofatygowałam się dziś do biblioteki pedagogicznej po trzy książki, które w niewielkim stopniu ale poruszają tę tematykę. Jutro pójdę znów i będę poszukiwać materiałów dalej. W zasadzie to mogłabym całą pracę napisać tak o, z głowy, bo ja jestem dobra w te klocki. Co to dla mnie 5 stron pisania na dość przyjemny temat. Problem w tym, że babeczka zażyczyła sobie przypisy i zaleciła a może raczej nakazała skorzystać z co najmniej czterech pozycji z  literatury. Ale spokojnie- do wtorku dam radę. W sumie to ufam, że w piątek popołudniu juz skończę zmaganie się z tą pracą. Zatem ambitny plan na jutro- zacząć pisać tę pracę.
Rano mam zamiar pofatygować się na wykład na 8:30. Swoją drogą, kto taki mądry był, że w czwartek z rana mam w planie zaoferował wykład, który jest moim jedynym zajęcim na uczelni w tym dniu. Nie byłam na nim jezcze ani razu, ale okazało się, że zaliczenie jest na podstawie list obecności. Jestem bodajże na dwóch. Chyba musze coś z tym zrobić. Idę jutro zapytać babki, co :).

7 stycznia 2013

# 44 Tomasz a Kempis to mądry facet

Dwa dni głodówki za mną. W zasadzie trzy. Dziś było trudno. Bardzo trudno- ale tylko rano. Obudziłam się o 8 przynaglona koniecznością udania się w ustronne miejsce w celu oddania tego, co na każdy możliwy sposób chciało ze mnie wyjść. Oczyszczenie na maxa! Ręce mi się trzęsły jak u paralityka, calutka mokra, odruch wymiotny i do tego ta jakże najbardziej naturalna droga wydalania odpadów z organizmu... To było trudne doświadczenie. Ale na szczęście w miarę szybko się w tej kwestii ogarnęłam.
Odkąd w piątek o 11:15 skończyłam zajęcia na uczelni to przyznam się szczerze, że NIC konstruktywnego nie robiłam. Powtarzałam nieustannie, że jest weekend, a ja w weekend uczyć się nie mam zamiaru. Jedyne, co można byłoby uznać za coś, co miało sens było zrobienie brzuszków wczoraj (dziś nie dałam rady ze względu na poranne doświadczenia) i poszperanie w internecie celem znalezienia ciekawego tematu na prace kontrolną z mediów w edukacji. Tyle z działań mych w ten weekend. No i na Mszy św. byłam ale też się nie wysiliłam za bardzo, bo poszłam na msze do Duszpasterstwa w Marianowie :).
Szkoda, że są na świecie tacy ludzie, którzy tak szybko oceniają i mierzą zawsze tylko swoja miarą a na dodatek uważają, że są obiektywni, a to, co mówią i myślą to jest jedyna prawda. Szkoda...
Taka mądrość życiowa, co to nawet zapisałam ja sobie w telefonie i powiesiłam nad biurkiem- podzielę się nią i tu:
Nie sądź pochopnie cudzych słów i postępków, nie mieszaj się do tego, czego ci nie zlecono, a nie zaznasz wcale niepokoju albo go umniejszysz. / Tomasz a Kempis

5 stycznia 2013

# 43 Skłamalam

Nowy rok 2013. Święta za mną. Sylwester za mną. Z jednej strony ciesze się, że ten czas rozleniwienia minął a z drugiej trochę szkoda, że trzeba wrócić do rzeczywistości. Święta minęły spokojnie. Bez fajerwerków. Dobrze, bo tak miało być. Takie były moje oczekiwania. Sylwester też udany. Miło, wesoło, sympatycznie. Nawet powiedziałabym, że spokojnie :). Nie było totalnego ochlejstwa. Jedzonko, picie, trochę tańca i zabawy. W TV Sylwester z dwójką albo Polsatem. Dobrze było.
Wróciłam do Wrocławia. To jest mój dom. Marianowo. Jak wracałam z Kielc to uświadomiłam sobie to, co ciągle mówiłam, pisałam "wracam do domku". W sumie chyba dobrze, że tak czuję. Dobrze mieć dom. Nadal mam fazę na punkcie swojego wyglądu. To mi nie minie. Nigdy. Chociaż wiem, że to chore. Przepraszam tych wszystkich, którzy się o mnie martwią i z troski o mnie mówią mi że jestem głupia, pojebana, że do psychologa itp. a ja ich nie słucham. Przepraszam, ale nie posłucham. Chce być ładna. Chcę móc siebie zaakceptować i pokochać i wiem, że jest to możliwe tylko wtedy, kiedy będę mieć tych kilka kilogramów mniej. W sumie byłam blisko swojego celu. Zabrakło mi 3 kg. Teraz zaczynam od początku. Mija drugi dzień głodówki. Już prawie połowa za mną. Wytrwam. Do 11 stycznia 45 kg będzie jak nic. Wierzę w to głęboko.
Skłamałam. Chociaż odpowiedziałam konkretnie na konkretne pytanie
-masz co jeść?
-tak
Bo mam. W lodówce śledzie, jogurt, serek. W szafce chleb, makaron, kostka rosołowa, słoik z czekoladą, kaszka dla dzieci. Jest co jeść. Ale pod tym pytaniem kryło się zapewne to, czy mam co jeść po to, żeby to zjeść- czy jem, czy nie będę głodna itp. Wiem o tym. Więc to, co powiedziałam to chyba kłamstwo.